środa, 30 lipca 2014

Georganized


Dzisiejszy wpis zaczniemy od wspomnienia wczorajszego wieczoru. Toma i Akaki - nasi gospodarze, zaprosili nas na tradycyjną, gruzińską kolację, którą nazywają supra. Jest to ważne wydarzenie w życiu Gruzinów, gdyż przy stole spotykają się najlepsi przyjaciele i bliska rodzina. Tym razem, wyjątkowo, spotkaliśmy się jedynie we czwórkę. Spotkanie te rządzi się pewnymi zasadami, które należy przestrzegać. Pierwsza z nich to to, iż jest tzw 'głowa uroczystości' czyli osoba, która odpowiada za porządek przy stole, troszczy się o jedzenie, pierwsza wznosi toast oraz rozpoczyna i kończy uroczystość. Druga ważna rola, którą możemy nazwać 'polewaczem', to osoba która dba o to, aby nawet na chwilę gościom nie brakowało wina. Chłopaki uczciwie podzielili się odpowiedzialnością i mogliśmy rozpocząć kolację. Nasi gospodarze zatroszczyli się o jedzenie, dzięki czemu na stole nie brakowało sera, który wyglądem przypominał nasz twaróg jednak był bardziej sondensowany i bardzo smaczny, do tego swojski chleb i sałatki ze świeżych warzyw. Nim rozpoczeliśmy wcinać wszystko co nam wpadło w oko musieliśmy wypić porcję tradycyjnego, gruzińskiego samogonu zwanego czaczą. Kolorem przypominał absynt przez swą zieloną barwę. Jakby tego było mało musieliśmy wypić go na pusty żołądek i z tradycyjnego naczynka, które wyglądem zbliżone było do szyszki i służyło jedynie do picia czaczy. Sam trunek, mimo swej mocy (75%), smakiem był całkiem znośny i ciężko porównać go do czegokolwiek. Jednak szybko zaczął działać i po chwili było można poczuć intensywne 'ciepło' rozprzestrzeniające się po całym ciele, a następnie zakręciło się w głowie jakbyśmy wyrwali szybki cios z karata ;D Nogi się lekko ugieły, a w głowie zrodziła się jedynie myśl 'o ku...' Na pomoc ruszył tłusty ser i warzywka, które skutecznie zażegnały kryzys. W międzyczasie 'polewacz' przystąpił do dzieła wypełniając szklanki po brzegi wlasnoręcznie przygotowanym winem. W tym momencie rozpoczęła się wlaściwa faza supry czyli toasty. Są one najistotniejszym elementem spotkania, gdyż to wlaśnie one nadają jej podniosły charakter. Pierwszy toast wznosi 'głowa uroczystości' i dedykowany jest on Bogu, któremu dziękuje się za spotkanie, za wszystkie dobre i złe chwile w naszym życiu. Tu należy podkreślić fakt, że Gruzini są bardzo oddani Bogu i swej religii, jednak jak sami twierdzą 'Bóg jest jeden - są tylko różne religie'. Kolejne toasty poświęcone są kolejno głowom kościołów (w ich przypadku Patriarchowi, w naszym przypadku Papieżowi), za pokój na świecie i w naszych sercach, za rodzinę i przyjaciół oraz za zmarłych oddając im szacunek poprzez dobre słowo i wspomnienie. Wszystko wydaje się bardzo proste, jednak w praktyce jeden toast potrafi trwać 20 min i dłużej, a zaraz po nim następuje długa dyskusja, poczas której 'polewacz' ma pełne ręce roboty. Udało nam się uratować polski honor i dotrwaliśmy do końca spotkania, czyt. wyzerowania gąsiorka z winem. Było nam jednak mało i zaczeliśmy opróżniać buteleczkę czaczy, którą otrzymaliśmy od naszych gospodarzy. Jak można się domyślić urobiliśmy się jak bąki, ale wrażenia z supry zostaną niezapomniane. Nad ranem obudził nas kac, który dla mnie osobiście był dużo bardziej znośny niż kac po wódce, czy browarach. Jednak Klaudia wyglądała na zdewastowaną :D Ja pamiętam co najmniej 4 shoty czaczy - Klaudia 2 ;) Jednak największym zdziwieniem okzało się połamane łóżko, którego byliśmy autorami. Jak do tego doszło? Chyba nigdy się nie dowiemy. Obawialiśmy się, że fakt ten wkurzy chłopaków, lecz w momencie gdy powiedzieliśmy o tym Tomie, ten zaczął się śmiać i zapewnił nas, że nic się nie stało, a my sami staliśmy się oficjalnie GEORGANIZED :) Nie pozostało nam nic innego jak odłożyć podróż w góry na kolejny dzień i zostać w Kutaisi, tym bardziej, że Toma zobowiązał się zorganizować nam cały dzień pełen atrakcji :) O tym następnym razem.
M.

1 komentarz: