środa, 30 lipca 2014

Kolejny dzień w Kutaisi i droga do Mestii

Po udanej suprze mieliśmy w planach ruszyć prosto w góry do miejscowości Mestia. Toma namówił nas jednak byśmy zostali jeszcze jeden dzień w Kutaisi, a w zamian za to miał nas zabrać w najciekawsze miejsca położone wokół miasta. Pierwszym przystankiem był park przyrody sataplia, gdzie znajdowały się autentyczne ślady pozostawione przez dinozaury. Kolejnymi przystankami były piękne prawosławne kościółki położone w takich miejscach, że czasami az trudno sobie wyobrazić jak ludzie mogli zbudować tak piękne budowle w litej skale. Ponieważ Gruzini bardzo szanują swoją religię, dlatego wymagali od nas tego samego. Klaudia przed każdym wejściem do kościoła, czy katedry musiała założyć husty zakrywajace nogi i głowę. W jednym z kościołów kapłani byli na tyle rygorystyczni, że nawet ja i Toma musieliśmy założyć husty zakrywajace nasze nogi. Ponieważ była niedziela udało nam się również zobaczyć jak wyglądał ślub, gdyż młode pary bardzo chętnie na tę uroczystość wybierały zabytkowe monastyry. Współczuję pannom młodym, które musiały wytrzymać w sukniach ślubnych i w pełnym makijażu w temperaturze grubo ponad 30 stopni. W drodze powrotnej zajechalismy spróbować miejscowego przysmaku jakim są chachapuri (tak to się chyba pisze), czyli okrągła, płaska bułka zapiekana z serem. Po prostu za je bis te! Nie dość, że kosztowało grosze to w dodatku było tak pyszne i syte, że do późnego wieczora nie czuliśmy głodu. W trakcie naszej krótkiej wyprawy po zabytkach i atrakcjach Kutaisi w glowie Tomy zrodziła się idea, by znaleźć grupę i zorganizować wspólny wyjazd do Mestii, ponieważ strasznie zmartwil się faktem, że chcemy tam jechać stopem. Potrzebowaliśmy zatem pięciu osób, chętnych do drogi. W niedziele wieczorem przylatywal samolot z Warszawy i tam mieliśmy znaleźć potencjalnych towarzyszy. Poszło dość gładko, gdyż spotkaliśmy piecioosobową ekipę z warszawy bardzo chętna na udanie się we wspólna podróż. Na zwieńczenie dnia, po powrocie do hostelu, w całej Gruzji wysiadł prąd, więc nie pozostało nic innego jak posiedzieć wspólnie przy latarkach i przygotować sie na wyprawę do oddalonej ok. 250 km Mestii. Umówiliśmy się, że ruszamy o 8, jednak do 10 nikt poza nami nie zdołał wywlec się z łóżka. Chłopaki z Warszawy okazali się bardzo imprezową ekipą i wyjazd rozpoczęliśmy o symbolicznej flaszki i browarów ;) Sam przejazd nie był specjalnie ekscytujący, aczkolwiek jeśli ktokolwiek narzeka na stan dróg w Polsce, ten powinien zobaczyć jak wyglądają one w Gruzji. Droga krajowa miala tyle dziur, co najlepszy ser szwajcarski, a rozpędzenie auta powyżej 70km było bardzo brawurowe. Równie normalna była obecność zwierząt na drodze, jak krowy, świnie, kaczki, które były niewzruszone mijającymi je samochodami. Gdy skończył się teren równinny naszym oczom ukazał się przepiękny górski krajobraz. Droga do samej Mestii była bardzo kręta, wąska i malownicza. Kilka razy zatrzymywalismy się żeby cyknąć focie, bo grzechem byłoby ominąć te miejsca bez krótkiego postoju. Po ok. 5h dojechaliśmy na miejsce, a sama Mestia leżała w samym sercu Kaukazu otoczona cudownymi szczytami.
M.









Brak komentarzy:

Prześlij komentarz